Jeszcze przez pierwsze jakieś 70 min. to mamy w składny, miejscami w miarę interesujący obyczajowy obrazek rzeczywistości argentyńskich slumsów i problemów jakie nimi targają. Do tego starania, w duchu Frańciszkowych postulatów pary miejscowych księży/zakonników próbujących coś zdziałać dla lokalnej społeczności, często wbrew oczekiwaniom miejskich notabli, a i własnych hierarchów kościelnych. Ale potem, w mej ocenie film jakoś katastrofalnie skręca w lewo i mimo moich lewicowych sympatii sam nazwałbym tę końcową część prawie lewacką agitką. Dla mnie morderca pozostaje mordercą szczególnie jak jeszcze działa w strukturach narkotykowych gangów i nie ma dla mnie znaczenia, że to jest mój sąsiad, a może nawet znajomy. A rzeczeni księża najwyraźniej zatracają zdolność oceny tego co jest właściwe, pożądane i po prostu dobre. W czym nie mały udział ma ich potęgująca się naiwność i ta irytująca maniera zbawiania świata na siłę, nawet jak ten świat sam tego nie chce, a nawet jeśli by chciał to na to nie zasługuje. No i to tylko pogarsza stan i doprowadza do większych tragedii. Księża się pogubili i opowiedzieli się po niewłaściwej stronie... szczególnie jeden z nich, który przypłacił to życiem... na własne życzenie tylko dlaczego przy tym sam odebrał je innemu człowiekowi! A na koniec utworu jeszcze sceny, na które ciśnie mi się na usta komentarz typu domaganie się sprawiedliwości (i ''ludzkiego" traktowania) dla zabójców i morderców. @:-(
Niewielkim atutem tego filmu jest główna rola kobieca. Dosyć atrakcyjna kobieta (no po prostu ładniutka na swój latynoski sposób @:-) ), delikatny, acz szybko zgaszony wątek "miłosny" i generalnie, według mnie dobrze zagrana rola. Ale to za mało żeby wyciągnąć tę produkcję ponad przeciętność zważywszy szczególnie na to co napisałem w końcówce poprzedniego akapitu.